Cześć wam kasztanki i orzeszku włoski ~ ! Jak tam wam mija czas ? :3
Nie bójta się, najpewniej nie zostawię was znowu na prawie rok, bo pisanie mnie wzięło jak taka cholera jedna :3 Oj, tym razem nie dam wam spokoju :3 Wiem, wiem, już to raz mówiłam no ale...
Zobaczymy :3
PS. Orzeszku włoski... Musisz ścierpieć Sonię xD Bo będzie jej dużo xD
PS. Orzeszku włoski... Musisz ścierpieć Sonię xD Bo będzie jej dużo xD
~Reneé
~*~
Otwarł
powoli oczy, spoglądając teraz tępo w sufit.
Widział
najmniejsze niedoskonałości, skazy na bieli. Dzieło czasu, który mógł być
jedynie dumny ze swojej pracy.
Czując
ciepły nacisk na swoim ramieniu zerknął w tamtą stronę, by dostrzec burzę brązowych
włosów. Czemu ona spała z nim…?
Pamiętał, że
mieli niezły ubaw z tego horroru. Przy każdej scenie niemal śmiali się,
żartowali. Znali obraz śmierci bardziej niż jacyś tam podrzędni filmowcy, więc
mogli się z tych scen tylko śmiać.
Wiedział, że
potem jeszcze się bawili. Pamiętał, jak zmierzwiła mu włosy, niszcząc jego
„idealną fryzurę”, a kiedy chciał jej zrobić to samo, zaczęła uciekać. Gonił
ją. Sąsiedzi musieli nieźle się wściec na te hałasy… Trudno.
Ostrożnie,
by nie obudzić dziewczyny, wyciągnął rękę spod jej głowy i wyszedł z sypiali i
mimochodem drapiąc się po brzuchu zdał sobie sprawę, że jest głodny.
Przeszedł do
kuchni i otworzył lodówkę. Ale lodówka pusta.
Klnąc cicho
pod nosem przesunął dłonią po twarzy, myśląc. Czemu Alan wcześniej nie
przywiózł im krwi? Miał takiego smaka na świeżą AB prosto z tętnicy…
Zajrzał do
sypialni. Sonia jeszcze spała. Zamieniła sobie Vincenta na poduszkę i to ją
tuliła. Uśmiechnął się, biorąc ciuchy i ubierając się.
~*~
Nie
spodziewał się, że jest tak wcześnie. Mógł sprawdzić godzinę… Czemu w ogóle się
obudził, chociaż jeszcze i szósta godzina nie dochodziła? Nie czuł zmęczenia.
Po prostu sam się sobie dziwił.
I kogo ma on
o tej porze znaleźć? Jacyś ludzie spieszący do pracy…
Chyba
pozostaje mu tylko plan B jak „burdel”…
Gdzie w
Tokyo był burdel?
Wyciągnął
telefon z kieszeni i wybrał numer.
Pip…
Pip…
Pip…
- Halo? –
Usłyszał znajomy głos.
- Hej, Alan.
Powiedz mi, gdzie w Tokyo jest „B”? Czemu nie ma krwi i kiedy załatwisz neta?
- Krew
powinna dojść na czas, może są jakieś problemy z transportem. Sprawdzę to
zaraz. Netem też się zaraz zajmę, spoko. Powiedz mi, gdzie jesteś.
Kiedy
Vincent podawał mu swoją pozycję, a potem Alan naprowadzał go na drogę do
burdelu, słońce wznosiło się coraz wyżej nad miastem. Szedł ulicami, mijając
ludzi spieszących się do pracy, szarych i zmęczonych życiem, jakby każdy dzień
był dla nich istną męczarnią i katorgą.
Stanął w
końcu przed jakimś domem, niepozornie wyglądającym. Zapukał do drzwi.
Stuk…
Stuk…
Odgłos
kroków był dla niego tak wyraźny, że aż irytujący. A po chwili zgrzytnięcie
klamki i drzwi uchyliły się lekko, ukazując grubszą kobietę z ciasno spiętymi
włosami i mocnym makijażem na twarzy.
Rozejrzał
się, czy aby nikogo nie ma w pobliżu, a potem pozwolił, by tęczówki jego oczy,
dotychczas brązowe, przybrały kolor jasnej czerwieni. A potem z powrotem w
brąz, kryjąc się jakby. Kobieta skinęła głową i otworzyła szerzej drzwi,
wpuszczając go.
Mieszanina
intensywnych zapachów uderzyła go, aż poczuł jeszcze wyraźniej swój głód.
Powiódł spojrzeniem po dziewczętach zgromadzonych w salonie. Wśród nich paru
mężczyzn, którzy zgłodniałym spojrzeniem czerwonych oczu wodzili od jednej do
drugiej, jakby oceniając.
- Dużo w tym
mieście wampirów?
- Owszem,
sporo. Interes się kręci, ale też łatwo o konkurencję. Jesteśmy największym
„Burdelem Krwii” w Tokyo, więc nie ma się co bać, ale… Jak ci jakieś młokosy
wyskoczą i zaczną cwaniakować…
Kilka
dziewcząt, ubrane w sukienki z głębokim dekoltem, z upiętymi włosami, pomachało
do niego, trzepocząc długimi rzęsami.
Pozwolił
sobie jedynie na uśmiech, by zaraz skierować spojrzenie znowu na grubszą
kobietę, właścicielkę burdelu.
- Na miejscu
czy na wynos? – Spytała, podbierając dłonie na szerokich biodrach, opiętych
zbyt ciasną jak na nią suknią.
- Na wynos.
Dwie AB. – Powiedział.
I usiadł na
fotelu w salonie. Od razu jedna dziewczyna, czarnowłosa piękność podeszła do
niego i usiadła mu na kolanach. Przesunął dłońmi po jej talii, czując jej mocny
zapach wdzierający się w jego nozdrza.
Musiała
dostrzec, że z głodu krwi jego tęczówki przybrały ostry, jasny odcień
czerwieni, bo uśmiechnęła się jakby triumfalnie, pochylając się, aż miał niemal
przed sobą jej smukłą, gładką szyję. Złoty łańcuszek zakołysał się, a wisiorek
w kształcie złoto-czerwonej róży uderzył o jego tors.
- Jak masz
na imię? – Spytał, nie mogąc oderwać wzroku od jej szyi.
Słyszał, jak
z każdym uderzeniem jej młodego, zdrowego serca czysta, słodka krew płynie w
jej tętnicach i żyłach.
Ten dźwięk
był tak kuszący…
- Amanda… -
Odpowiedziała.
Czuł jej
dłoń wplatającą się w jego włosy. Nim zdążył się powstrzymać objął dłonią jej
szyję, gładząc palcami miękką skórę.
- Mogę
zaspokoić twój głód, przystojniaku… - Wyszeptała mu uwodzicielskim głosem
wprost do ucha.
Jej skóra
tak słodko pachniała… Czuł wręcz w ustach smak krwi, której teraz tak pragnął. Zahaczył palcem o łańcuszek i odciągnął do nieco od jej skóry.
Przesunął
językiem po wargach, siłą woli jednak powstrzymując się przed wpiciem się w jej
słodką szyję.
- Wpadłem
tylko na chwilkę, słodka. – Odpowiedział, czując fałdy materiału pod palcami,
kiedy przesunął drugą dłonią po jej talii.
- Och,
naprawdę? – Spytała smutnym tonem.
Miała jasne,
błękitne oczy. Ładne…
- Pańskie
zamówienie. – Usłyszał nagle inny głos obok siebie.
Oboje
podnieśli spojrzenie, patrząc na grubą kobietę, trzymającą w dłoni czarną,
bawełnianą torbę a w niej dwie butelki, wyglądające, jakby zawierały wino, choć
w nich kołysała się przyjemnie jasna, czerwona krew.
- Nie mam
yenów. Nie zdążyłem rozmienić jeszcze pieniędzy. Przyjmie pani w dolarach?
- Żaden
problem. – Stwierdziła kobieta, wzruszając ramionami.
Amanda
zeszła z jego kolan, wracając do pozostałych dziewczyn. A on wstał, wyciągając
z kieszeni kurtki portfel. Odliczył zażądaną przez kobietę cenę i zapłacił za
krew, biorąc torbę.
~*~
Otworzył
drzwi i wszedł do środka. Nie usłyszał niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że
Sonia wstała. Zamknął nogą za sobą drzwi i ściągnął kurtkę.
Przeszedł do
salonu i postawił na stoliku torbę, wyciągając zaraz obie butelki. Wyciągnął
dwa kieliszki. Jak pić to z klasą, ot co!
Nie nalał
jeszcze, tylko zajrzał do sypialni.
Sonia dalej
spała, choć nie tak, jak ją zostawił. Poduszka, do której się tuliła wcześniej,
leżała na podłodze, a ona sama, pomimo drobności swojego ciała, tak się
wyciągnęła na łóżku, że prawie całe je zajmowała.
Uśmiechnął
się mimowolnie na ten widok. Ale musiał ją obudzić…
Podszedł do
niej i siadając na łóżku oparł dłoń na jej ramieniu, potrząsając nią.
- Wstawaj,
śpiochu. – Powiedział.
Uśmiech tylko
się poszerzył, kiedy dostrzegł, jak z zaspaniem, niezdarnie próbowała odgarnąć
splątane włosy z twarzy. Aż w końcu spojrzała na niego. I z uśmiechem położyła
głowę na jego kolanach, kuląc się przy nim jak takie zagubione kociątko.
- Jeszcze
chwila… - Szepnęła.
-
Przyniosłem ci krew. – Mruknął, odgarniając jeden z kosmyków włosów z jej
czoła.
Dziewczyna
momentalnie zerwała się z łóżka i stanęła, zakładając dresowe spodnie.
- Krew?
Gdzie? Aż zgłodniałam na samą myśl. – Powiedziała, cała pełna energii.
Zaśmiał się,
widząc, jak nagle napełniła się entuzjazmem.
- No i to mi
się podoba. – Powiedział wstając.
Wychodząc z sypialni poczochrał
dłonią jej i tak splątane włosy. Usiadł w salonie na
kanapie, nalewając już krwi do kieliszków.
Gęsta, jasna
ciecz wypełniła naczynia. Słodki zapach rozniósł się po salonie, pogłębiając
tylko pragnienie.
- Hmmm,
pachnie smakowicie. – Stwierdziła Sonia, siadając obok niego.
Wzięli
kieliszki. I jakby wznosząc toast stuknęli lekko nimi o siebie.
Sonia...*całkiem przypadkiem łamie swoją broszkę* Moja broszka! I Sonia to zrobiła! *beczy*
OdpowiedzUsuńRozdział z vampajerami świetny, jedyne, czego nie mogłam znieść, to to chodzące, wampajerowe utrapienie, którego imię zaczyna się na "s", a kończy na "a". Ogółem przepraszam, że komentuję dopiero teraz. Bo rozdział czytałam już wcześniej. ;)
Orzeszkowi Włoskiemu się spodobało i ten orzeszek komentuje! ~