czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział 5 ~ Poniżenie



To jak, nie macie mnie dość ? :3 Oby, oby, bo akcja jeszcze dopiero się rozkręci... Nie wiem, za ile. Na prawdę. To nie ode mnie zależy, tak na prawdę. Piszę po prostu, co mi przyjdzie na myśl w danej chwili i co z tego, że nowy pomysł może mi opóźnić akcję... Nie, tak szczerze to ja nawet o tym nie myślę, moje palce same wędrują po klawiaturze, pisząc wszystkie rozdziały... Jakby mnie demon jakiś opętał D: Albo nie, natchnął mnie Duch Święty xD

~Reneé

~*~

- Gotowa? – Spytał, zaglądając przez uchylone drzwi do sypialni.
Mieszkanie Ojca było większe i po prostu lepsze niż ich. Jemu to nie przeszkadzało, przez ciągłe wybryki Christiana przestał przywiązywać wagę do tego, gdzie jest. W końcu i tak trochę czasu minie i się przeniosą, bo znowu narozrabia, szczeniak jeden.
Sonia gestem ręki przywołała go do siebie. Podszedł więc i również spojrzał na jej odbicie w lustrze.
- Jak wyglądam? – Spytała, poprawiając i tak idealnie ułożoną fryzurę.
Delikatny makijaż na twarzy tylko dodawał jej uroku. Jej czarna sukienka bez pleców miała rozcięcie z prawej strony, odsłaniając nogę. Wyglądała iście zjawiskowo…
- Cudownie, maleńka. – Powiedział, opierając dłoń na jej odsłoniętych plecach.
Miała ciepłą skórę…
On sam ubrany był w zwykły, czarny garnitur. Czerwona koszula, rozpięta u góry, bo nie lubił krawatów. Długie, czarne włosy zebrane miał w kucyk, swobodnie opadający na plecy. Sonia spojrzała na niego i między jej brwiami pojawiła się lekka zmarszczka.
- Gdzie masz krawat? – Spytała, obracając się przodem do niego i poprawiając mu kołnierz koszuli.
- Nie chcę. – Odpowiedział, patrząc na jej twarz, kiedy ona zajęta była poprawianiem jego wyglądu.
- Lepiej byś wyglądał z krawatem. Jesteś niemożliwy… - Stwierdziła, kręcąc głową.
- Nie narzekaj…
Kiedy wrócili do salonu, wszyscy byli już zebrani. Fabian siedział w fotelu, na kanapie Anastazja, Edmund i Paul. Christian stał oparty o ścianę, z dłońmi wsadzonymi w kieszenie spodni.
Jego marynarka była pognieciona gdzieniegdzie, jakby bardzo się opierał przed ubraniem jej. A nawet teraz miał ją ubraną tak niechlujnie, jakby chciał tylko przekonać cały świat dookoła, że to zły pomysł.
Vincent podszedł do niego, a on oderwał się od ściany, patrząc na brata niezbyt przyjaźnie.
- Jak ty wyglądasz… - Mruknął Vincent.
Wyciągnął ręce i chwytając jego marynarkę poprawił ją na nim, by wyglądał jak na wampira przystało. A Christian nie opierał się, choć nie wyglądał na zadowolonego.
- No, może być. – Stwierdził w końcu, poprawiając jeszcze kołnierzyk jego błękitnej koszuli i krawat. – Nie martw się, spotkanie szybko minie i będziesz mógł się tego pozbyć w cholerę. – Dodał, jakby na pocieszenie.
- Nie wiem, na co my tutaj… Nie lepiej, by był tylko Ojciec? – Spytał chłopak, patrząc na brata.
I to była ta jedna z jakże niewielu chwil, kiedy ich stosunki do siebie nie ociekały wrogością, czy wręcz agresją.
Vincent uśmiechnął się lekko i poklepał młodego po ramionach.
- Muszą nas wszystkich poznać, w końcu to my jesteśmy na ich terenie.
- No patrzcie, jak chcą, to umieją się dogadać. – Powiedział Fabian, uśmiechając się w ich stronę.
- Żeby tak częściej… - Stwierdziła Anastazja, zakładając nogę na nogę.
Przerwało im pukanie. Na moment zapanowała cisza. Aż w końcu Vincent podszedł do drzwi i przyklejając na twarz miły uśmiech otworzył je.
Do mieszkania weszło chyba z siedem wampirów. Trzy kobiety i czterech mężczyzn. Wszyscy odziani w gustowne stroje, dumnie wyprostowani, ociekając wręcz godnością.
- Zapraszam. – Powiedział Vincent, prowadząc gości do salonu.
Wszyscy, którzy siedzieli, momentalnie wstali, by powitać przybyłych.
- Ród Katji, jak mniemam? Witam w moich skromnych progach. Jestem Fabian z rodu Eon. – Przedstawił się Ojciec, chyląc nisko głowę.
- Mił mi cię poznać, mój drogi. Jestem Iraiwa. A to moje dzieci. – Powiedziała kobieta z jednym pasmem siwych włosów, kontrastujących z czernią reszty.
Kiedy ona przedstawiała swoją wampirzą rodzinę, Vincent stanął po prawicy Ojca.
Czekał tylko, aż chwila, gdzie każdy musiał każdego poznać, minie.

~*~

- Słuchy mnie doszły, że jedno z was problemy sprawia. – Powiedziała Iraiwa.
Ruszyła dłonią. A krew wewnątrz jej kieliszka zawirowała przyjemnie. Fabian niechętnie skinął głową.
- Owszem. Mój drugi syn jest jeszcze młody i zdarza mu się nie panować nad sobą…
- Nie chcę, by sprawiał problemy na moim terenie. – Zaznaczyła twardo kobieta, z równą władczością spoglądając teraz na swojego rozmówcę.
- Ależ oczywiście, mamy go na oku…
- To pewnie tylko kwestia czasu. – Rzucił jakiś wampir, który rozmawiał przed chwilą z Anastazją. Spojrzał przez ramię na rozmawiających Ojca i Matkę. – Chwila minie, a młody pewnie będzie nam sprawiał same problemy.
- To pewnie dlatego wyrzucili was z tamtego miasta, co nie? – Spytał kąśliwie jakiś inny. – Też bym zaraz takich nieudaczników wyrzucił. Tylko problemy sprawiają…
- Wystarczy. – Twardy, surowy głos kobiety momentalnie uciszył wampiry. Spojrzała na Fabiana. I uśmiechnęła się lekko. – Wybacz mi, mój drogi. Po prostu nie zwracaj na nich uwagi.

~*~

- Długo jesteś w waszym klanie? – Spytał wampir, spoglądając na nią znad kieliszka krwi.
- Będzie z trzysta lat. – Odpowiedziała.
Poczuła, że ktoś ujmuje kosmyk jej włosów w dłoń. Obejrzała się ponad ramieniem, by dostrzec wbite w nią spojrzenie innego wampira.
Sposób, w jaki na nią patrzył… Jakby miała zostać jego ofiarą, a on żądnym zwycięstwa myśliwym.
Nie podobało jej się to…
- Młoda jesteś, słodka. – Powiedział, unosząc jej kosmyk do twarzy i wciągając zapach jej włosów. – I piękna. Sonia, czyż nie? Z chęcią…
Przerwał, kiedy poczuł silny, zimny uścisk czyjeś dłoni. Cała trójka spojrzała w tamtą stronę i dostrzegli Vincenta. Twardym spojrzeniem jasnych, czerwonych oczy patrzył nieprzyjaźnie na wampira, który dotknął Sonię. Zacisnął jeszcze mocniej uścisk na jego nadgarstku, a ten skrzywił się, wypuszczając kieliszek z dłoni.
Wszyscy zamilkli, słysząc, jak kieliszek rozpadł się przy zderzeniu z podłogą.
Zebrani spojrzeli w ich kierunku.
Wampir, pod naciskiem spojrzenia i Vincenta, i Iraiwy, wypuścił spomiędzy palców kosmyk włosów Sonii. A potem wycofał się między swoich.
- Przepraszam za niego, trochę go poniosło… - Zaczął Fabian.
- Ja także przepraszam. Georg uwielbia uwodzić kobiety, choć mówiłam mu, że dziewczyn z waszego rodu ma nie tykać. – Powiedziała również Iraiwa, kręcąc głową w geście, że nic się nie stało.
Vincent objął jedną ręką Sonię, w obronnym geście przyciągając ją do siebie. Na bladych policzkach dziewczyny zakwitły lekkie, słodkie rumieńce.
- Zresztą, nie dziwię mu się. W końcu broni swojej córki, czyż nie? – Dodała Iraiwa, uśmiechając się ze zrozumieniem.

~*~

Zebrał potłuczone szkło i wyrzucił je do kosza.
- Dziękuję ci. – Powiedziała Sonia, pomagając mu posprzątać.
- Za co? – Spytał, odstawiając kosz na miejsce.
Dziewczyna szmatką ścierała ślady krwi z podłogi. Nie spojrzała na niego, zajęta swoją pracą.
- Za to, że mnie wtedy obroniłeś.
- Nie podobało mi się, jak na ciebie patrzył. – Stwierdził Vincent, zbierając resztki szkła, które jakimś cudem pominął. – Nie lubię takich gości... Co sobie myślą, że mogą mieć każdą kobietę na zawołanie. Zirytował mnie.
- Rozumiem. – Odpowiedziała. – Wiesz, sama nie mogłabym się obronić. Może i jestem silniejsza od zwykłego człowieka, ale… Wśród wampirów…
- Jesteś słaba… - Dokończył za nią Vincent. I uśmiechnął się do niej smutno. – Dlatego masz mnie. Prawda?
Spojrzała na niego. I radosny uśmiech rozpromienił jej twarz.
- Tak. Mam ciebie. – Odpowiedziała, jakby świadomość, że ma swojego obrońcę, bardzo ją uspokoiła.
- Zabiję gnoi!
Podniósł się momentalnie, słysząc wściekły głos brata. Christian, przebrany już w zwykłe jeansy i bluzę wyparował z pokoju, kierując się w stronę wyjścia z mieszkania.
- Uspokój się, idioto. – Powiedział Vincent ze spokojem, spoglądając na drugiego wampira z irytacją.
- Jakie uspokój się?! Oni nas poniżali, po prostu poniżali, a ty masz zamiar im to płazem puścić?! – Zawołał Christian, mocno gestykulując rękoma z gniewu.
- Tak! Bo to my jesteśmy na ich terenie! Mogą nas wyrzucić w każdej chwili, więc się zachowuj i nie sprawuj kłopotów! – Odpowiedział, czując rosnącą irytację.
- Vincent… - Sonia próbowała go uspokoić. Stojąc tuż za nim oparła dłonie na jego plecach.
- To dlaczego my nie zajmiemy sobie jakiegoś naszego miejsca?!
- Mam ci przypomnieć, z czyjej winy straciliśmy Viborg(miasto w Danii, przyp. Reneé)?! – Teraz i Vincent podniósł głos.
- Zamknij się! – Poczuł uderzenie na własnej szczęce.
Nie cofnął się, nie zachwiał. Tylko spojrzał z gniewem na brata, który dalej choć nie stanowił najmniejszego wyzwania, to pozostawał irytujący jak jakaś mucha.
Po chwili jego dłoń wbiła się w brzuch Christiana. Kiedy ten, pod wpływem uderzenia schylił się, kolano Vincenta zetknęło się z twarzą chłopaka. Z pewnością boleśnie, choć tylko dla tego drugiego. Odskoczył do tyłu i wylądował na podłodze, trzymając się za nos, z którego ciekła krew.
- Vincent, przestań! – Zawołała Sonia.
Nie posłuchał jej. Podszedł do Christiana i kopnięciem wbił go w podłogę. Głośny jęk rozniósł się po mieszkaniu. I odgłos łamania kości, jakby pękło mu kilka żeber.
Kolejne kopnięcie. I tym razem chłopak przeturlał się po podłodze, by ostatecznie wyrżnąć boleśnie w ścianę. Zadrżał, ale jednak podniósł się, chwiejąc na nogach.
- Tylko na tyle cię stać? – Spytał z wyzwaniem, wypluwając po chwili krew na podłogę.
Ignorancja, jaką ociekał, tylko jeszcze bardziej wkurzyła Vincenta. Poczuł wręcz, jak źrenice jego oczu się zwężają. Świat zwolnił… A nim Christian zdążył zareagować, starszy wampir trzymał go już za nadgarstek.
I niby szmacianą lalkę, podniósł Christiana.  
- Co tu się do cholery dzieje?! – Usłyszeli wołanie Fabiana, który po chwili wyszedł z łazienki, przerywając im.
A widząc scenę, która właśnie rozgrywała mu się przed oczami, stanął jak sparaliżowany, patrząc na poobijanego Christiana, wkurzonego Vincenta i przerażoną Sonię.
- Do cholery, chwili nie możecie wysiedzieć w spokoju?! – Zawołał, łapiąc się za głowę.
Vincent puścił nadgarstek Christiana. A Sonia zaraz podbiegła do tego drugiego, by pomóc mu wstać.
- Uznałem za konieczne powstrzymać tego idiotę przed narobieniem nam kłopotów. – Powiedział jak gdyby nigdy nic Vincent.

1 komentarz:

  1. "- Jesteś słaba… - Dokończył za nią Vincent."
    Tak, Sonia jest ******! D:< Nienawidzę tej parszywej wampirzycy, moje Vinafune mi niszczy. I will go down with this ship... ;_;

    Komentarz krótki, bo mam tylko dziesięć minut. D:
    Ale rozdział...*o* Nawet, jeżeli Sonia mnie wkurzała. :3
    ~ Orzech Włoski

    OdpowiedzUsuń